The so called „weeds” do not constitute a scientific category. A plant is considered „undesired in a specific context” only from a purely anthropocentric perspective. Moreover, without humans there are no „weeds” at all. Yet, falling into this category has very real consequences. Unwanted plants are eradicated on an industrial scale. Despite strength and high adaptability they remain fragile, with some already listed as endangered species, which strongly unbalances global biodiversity.
„Plantae Malum” is a multilayered herbarium of rejected plants. An attempt at reversing the mechanisms shaping human relations with unwanted plants, pointing at the costs of keeping the landscape ideal, orderly and fully controlled.
A sensitive observation conducted using a visual language from the edge of the aesthetics of the laboratory and a cabinet of curiosities is aimed at a reintroduction of plants stigmatized both in rural and urban context back to our botanical imaginary.
Poznań, Centrum Kultury ZAMEK, Galeria PF
6th Nov 2021 till 9th Jan 2022
Galeria Fotografii PF
06.11.2021 – 09.01.2022
tekst: Agata Ciastoń
Prawie o nich nie mówimy, a ich nazwy nam umykają. Filozofia od zawsze je pomijała, raczej przez pogardę niż przeoczenie. Są kosmicznym ornamentem, nieistotnym, wielobarwnym przypadkiem, opanowującym marginesy naszej uwagi. Współczesne metropolie widzą w nich jedynie zbędne błyskotki miejskiej dekoracji. Poza murami miast są gospodarzami – chwastami – albo przedmiotami masowej produkcji. Rośliny są zawsze otwartą raną metafizycznego snobizmu, który definiuje naszą kulturę.
Cytat ten, zaczerpnięty ze wstępu do książki „Życie roślin. Metafizyka mieszaniny” (“The Life of Plants. A Metaphysics of Mixture”) włoskiego filozofa Emanuele Coccia, opisuje dualizm naszego stosunku do roślin, jego zależność od kontekstu, w którym się pojawiają. Status tej samej rośliny w różnych kulturowych czy gospodarczych przestrzeniach może być zupełnie inny. Sądzę nawet, że podział ten jest znacznie bardziej zniuansowany. Ta sama nawłoć kanadyjska (Solidago canadensis) dla mnie stanowi piękny element późnoletnich bukietów, podczas gdy dla działkowców z pobliskich ogródków jest inwazyjnym chwastem zagrażającym uprawom. Jako niedawna członkini Polskiego Związku Działkowców, również czułam powinność usuwania z działki roślin uznanych za chwasty, rozpoznania ich i skutecznego eliminowania. Szybko zorientowałam się jednak, że nie potrafię pogodzić osobistych sympatii, czy wręcz czułości do wszystkich roślin, z tym, że część z nich może być szkodliwa dla innych. Niemożliwe było wytłumaczenie sobie, dlaczego na tej samej grządce jedna z nich jest właściwa, a druga nie. W konsekwencji mój ogródek coraz mocniej zarastał. Pokrywał się dzikim gąszczem – mieszaniną różnych roślin, zostawiając mnie zarazem w poczuciu bezradności i podziwu dla witalności niektórych gatunków, dla ich determinacji by przetrwać.
Wielość przymiotników i określeń stosowanych do opisywania chwastów można sprowadzić właściwie do jednego, kluczowego dla ich definicji słowa – „dzikość”, rozumianego jako skrajny stan poza kontrolą, nadmierna płodność, trudny do opanowania rozrost. Jak podpowiada „Słownik języka polskiego” pod redakcją Witolda Doroszewskiego, „chwast” to roślina dziko rosnąca w ogrodzie lub na polu, hamująca wzrost roślin użytkowych. Nie jest akceptowany ani pośród rolniczych upraw, ani w schludnych i pielęgnowanych parkach czy ogrodach, gdzie spontanicznie się rozsiewa. Przystosowuje się więc do życia gdziekolwiek, wychwytuje momenty nieuwagi i obszary ludzkiego zaniechania.
Już nawet bardzo ogólne prześledzenie pochodzenia sposobów zachowania roślin uważanych za chwasty ujawnia ich niesamowite zdolności do koewoluowania z człowiekiem, wypracowywania nowych strategii przetrwania i rozpleniania się. Większość z nich należy do archeofitów i kenofitów, czyli gatunków, które przybyły z odległych geograficznie obszarów w czasach wczesnohistorycznych (archeofity) lub zostały „zawleczone” do Europy wraz ze sprowadzanymi z Nowego Świata roślinami pożądanymi, transportowanymi na statkach (kenofity). Określenie „zawleczone” jasno wskazuje, że ich przybycie nie było planowane, a transoceaniczne podróże odbywały się wbrew ludzkiej woli. Rośliny te skrycie towarzyszyły innym, tym piękniejszym i cenniejszym, pokonywały wcześniej niemożliwe do pokonania bariery, jak morza i oceany. Można więc stwierdzić, że skorzystały z nowożytnej mobilności człowieka, jego pragnienia opanowywania nieznanych terenów, posiadania nowych dóbr. Następnie potrafiły dostosować się do nowego środowiska, także tego intensywnie zmienianego przez człowieka za sprawą rolnictwa czy przemysłu – takimi właściwościami charakteryzują się z kolei gatunki synantropijne. Należy przy tym zauważyć, że termin „synantropizm” (gr. σύν syn – razem, ἄνθρωπος anthropos – człowiek) stawia w centrum ludzkie umiejętności inicjowania i wprowadzania zmian, na które rośliny jedynie odpowiadają. Tymczasem proces ten jest obustronny, ponieważ nie tylko rośliny musiały dostosować się do nowego otoczenia, ale i człowiek zmieniał swoje zachowania pod ich wpływem, uczył się z nimi funkcjonować. Mamy zatem do czynienia z relacją roślinno-ludzkiej wzajemności, w powszechnym myśleniu tak jej jednak nie postrzegamy. Przywykliśmy do porządku, w którym to my sprawujemy nad florą kontrolę, definiujemy, wykluczamy i niszczymy to, co w niej niepożądane.
Nauki biologiczne nie wyodrębniają wśród roślin „chwastów”, przyporządkowanie do tej kategorii zależne jest od gospodarczo-ekonomicznego i kulturowego kontekstu. Chwast nie wszędzie i nie zawsze jest chwastem. Ta sama roślina może funkcjonować jednocześnie jako lecznicza, ozdobna, albo należeć do grupy „roślin złych” – Plantae Malum. Do szczególnie groźnej grupy „złych roślin” zalicza się gatunki inwazyjne, czyli obcego pochodzenia, zadomowione na „nieswoim” obszarze, wytwarzające żywotne potomstwo, często w ogromnej ilości, rozprzestrzeniające się na znaczną odległość. Nie zawsze jednak obca w natywnym ekosystemie roślina jest szkodliwa, nie zawsze zagraża jego różnorodności. Już samo określenie „inwazyjne” wnosi w narrację o tych gatunkach militarne skojarzenia, odwołujące się do masowego, trudnego do zatrzymania zagrożenia, definiuje sposób postrzegania tych roślin, który jest częstokroć silniejszy niż ich rzeczywiste cechy. Tymczasem, kiedy przywoła się ich historię, ponownie okaże się, że odpowiedzialność za ich nieprzewidywalne zachowanie na obecnym terenie leży również po naszej stronie, a lęk przed nimi ma swoje źródło w potrzebie kontroli, którą w relacji z nimi straciliśmy już u samego początku. Zaczęły przybywać do Europy wraz z XV-wiecznymi kolonizatorami i były wprowadzane do upraw jako rośliny użytkowe, zwykle ozdobne. Tymczasem nie tylko nie poddały się kolonizacji, ale i same ją rozpoczęły – zajmując nowe siedliska, wymykając się z ogrodów. Dzisiaj, kiedy obarczamy je winą na nadmierny rozrost i widzimy w nich zagrożenie dla bioróżnorodności, zapominamy o ich genezie, która wiąże się przecież z mroczną, pełną przemocy i chciwości przeszłością niektórych krajów. W dodatku zawłaszczanie przez gatunki inwazyjne przestrzeni nie jest aktem agresji, lecz wynikiem umiejętności dostosowywania się do nowych, często bardzo nieprzyjaznych, warunków i współistnienia z mobilnymi ludzkimi i nie-ludzkimi podmiotami. Inwazyjne i nieinwazyjne chwasty, które często zarastają ogromne połacie, stanowią także źródło pożywienia, zatrzymują wodę w glebie, obniżają temperaturę i dostarczają tlen. Ich przewinieniem jest niedopasowanie do naszych planów, pojawianie się w miejscach mających z założenia inną funkcję.
Spojrzenie
Chwasty –Plantae Malum, w przeciwieństwie do roślin ozdobnych uprawionych w ogrodach, nie są przeznaczone do oglądania. Nie zasługują ani na przestrzeń, ani na spojrzenie. Odwracamy od nich wzrok, gdyż nie wydają się atrakcyjne, są niechciane i niewłaściwe. Anna Kędziora, w zastosowanym sposobie stylizacji i fotografowania tych roślin sprawia, że poświęcamy im uwagę. Nadaje im znaną z florystki formę przy wykorzystaniu kenzanu, pozwala wypełnić kadr, pozować przy pięknym oświetleniu, na tle, które wydobywa ich detale – barwę, różnorodność fakturę, kształt. Z bezwartościowych odpadów przemieniają się w portretowane z czułością istoty. Czy te artystyczne gesty wystarczą, żeby Plantae Malum stały się piękne (Plantae Pulchrum), a przez to i dobre?
Słowo
Język mówienia o chwastach wykorzystuje dualistyczne, stygmatyzujące określenia i metafory, odnoszące się do ich cech jako roślin niepożądanych, jak również do charakterystyki relacji z innymi roślinami i z ludźmi. Ułatwia on ich demonizowanie, pozwala na utrwalenie naszego sposobu myślenia pełnego stereotypów. Świadczy to dobitnie o ludzkim lęku przed utratą kontroli, celowym blokowaniu etycznej refleksji na ich temat. Wiedząc, jaką moc posiada język w kształtowaniu naszej świadomości, Anna Kędziora posługuje się nim bardzo przekornie. W prezentowanym nagraniu nie przywołuje ani utartych określeń, ani nazw rośli – uczestniczek wystawy, a jedynie ich fizyczne opisy zaczerpnięte z atlasu chwastów. Szczegółowość tychże ma w atlasie określoną funkcję: ułatwienie bezbłędnej identyfikacji i skuteczne usunięcie niechcianej rośliny. Jednak pominięcie nazw sprawia, że opisy te tworzą ogromny, splątany, dziki zbiór nieprzyporządkowanych do niczego słów. Zwłaszcza, że ani zdjęcia ani woskowe odciski nie są podpisane. Czy wobec tego wiemy, z czym właściwie mamy do czynienia? Pozbawieni wskazówki w postaci nazwy jesteśmy zagubieni, zdani na własną intuicję. Odczytywane słowa szybko ulatują, sporo wśród nich zdrobnień: „listków”, „główek”, „łodyżek”, kobiecy głos sprawia, że wydają się poetyckie. Czy tak należy mówić o chwastach?
Dzikość
Anna Kędziora nie buduje z roślin uczestniczących w wystawie zwartej, uporządkowanej kolekcji. Stworzony przez nią zbiór odcisków z wosku pszczelego jest niesystematyczny i chaotyczny. Pojawiają się w nim tylko części roślin, czasami brakuje detali. Znowu musimy odwołać się do własnej pamięci, skojarzeń, aby nie tyle rozpoznać roślinę, ile przywołać jej obraz na dzikiej łące. Podobnie jest z fotografiami – chwasty ujęte są na nich wprawdzie w konsekwentną formę, ale swobodnie się wyginają, łamią, gubią kwiaty, wybuchają nasionami. Pozwala się im być sobą. Najbardziej nieokiełznane są graficzne hybrydy, powstałe na podstawie botanicznych rysunków chwastów. W świecie kolonialnym hybrydy roślinne posiadały specjalny status. Wiele z nich miało znaczącą wartość ekonomiczną, stanowiły też dowód na skuteczność innowacyjnych metod hodowli. Nikt raczej nie tworzył hybryd szkodliwych dla upraw. Dlatego gest Anny Kędziory postrzegam jako wyswobodzenie. Plantae Malum uciekły – z atlasu roślin, od brzydoty i zapomnienia, wyrwały się z jarzma językowych kalek i definicji. Czy staną się chociaż odrobinę bardziej zauważane, chciane, obecne, albo czy pozwoli się im być (sobą)? Nawet jeśli nie, to pozostaje jeszcze jedno pytanie: czy, na skutek degradacji środowiska, rośliny dziś uważane za chwasty będą kiedyś pielęgnowane jako zagrożone?